Gotuję fasolkę szparagową i zbieram kilogramy mocy potrzebne do spłodzenia kolejnych tekstów, a tymczasem podzielę się moimi ekscytującymi przemyśleniami na temat wystawy:
co? Dzikie pola. Historia awangardowego Wrocławia.
gdzie? Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki
jak długo? do 13.09.2015 r.
przygotowanie? Warto znać kontekst historyczny, chociażby ogólnie. Narracja wystawy rozpoczyna się w latach '60 i jest odpowiedzią na długofalowy proces zmian we współczesnej stolicy Dolnego Śląska.
Jak to ujęłam: głosy żyjących w poniemieckich kamienicach poniemieckiego Wrocławia.
co więcej? Nie jest to typ wystawy, którą oblecisz w 10 minut. Poświęć jej czas, jest sporo do obejrzenia. Siedem sal.
info? cyk
moje wesołe rozważania?
Wystawa
„Dzikie pola. Historia awangardowego Wrocławia” pokazuje jak
dzieje oddziałują na artystów. Ekspozycję podzielono na wiele
sal, a każda z nich to osobna strefa działania.
Widz w
płynny sposób może prześledzić rozwój opowieści o
eksperymentach i wariacjach artystów, podejmujących wątki, które
miały pomóc im odnaleźć siebie w niełatwej rzeczywistości
powojennego świata.
Punktem
wyjścia moich refleksji stał się Stanisław Dróżdż, jeden z
polskich twórców poezji konkretnej. Jest to specyficzny typ liryki,
który nie pozwala czytelnikowi na tradycyjny odbiór wiersza. Często
utwory są tworzone za pomocą pojedynczych znaków, słów, co
skłania raczej ku kontemplowaniu napisu.
Przy
pierwszym, spontanicznym kontakcie można odejść wzburzonym,
ponieważ ciąg liter czy pojedynczych słów nic mu nie mówi.
Stanisław Dróżdż - Samotność |
Można
też podjąć bezpośrednią współpracę z dziełem. W taki sposób
spróbowałam zabawić się z „Samotnością” z 1967 roku.
Naprowadzający tytuł.
Zaintrygował mnie, ponieważ autor w tym
roku poznał swoją żonę, Annę, z którą przeżył ponad
czterdzieści lat, co sugeruje uczucia zupełnie różne od
odosobnienia. Pytany o inspiracje, w rozmowie z Elżbietą Łubowicz
(2009) Dróżdż mówił „Ja nie czuję się autorem swoich prac.
Jestem tylko narzędziem w ręku Boga. (...)”.
Idąc
tym tropem „Samotność” to kolejna misja, wyzwanie jakie rzuca
nam niczym rękawiczkę sam Stwórca. Ogrom białych jedynek na
czarnym tle – doliczyłam się na jednym poziomie dwudziestu
dziewięciu cyferek, nie wspominając o tych lekko wystających.
Obraz umieszczony został w antyramie – wywołał silne subiektywne
odczucie, gdy w odbiciu zobaczyłam siebie, swoją twarz. Objawienie.
Wtedy poczułam, że jestem jedynką, jedną z wielu, ale to zawsze o
wiele więcej od zera. Wiele jednostek tworzy się w pary, grupy.
Wiele jedynek to walka, możliwości. Pochód bezimiennych nie zawsze
jest procesją przegranych.
Patrząc
przez pryzmat wystawy, dochodzę do wniosku, że każdy artysta na
niej to odrębna jednostka bez której, prawdopodobnie, awangarda
wrocławska istniałaby dalej, ale każda z barwnych postaci zasiała
swoje ziarenko oraz swoją prawdę.
Śmiało
mogę opowiedzieć o pracy jednej z takich „siejących” osób.
Anna Kutera. Artystka zainteresowana jest realiami współczesnego
świata. Popiera sztukę kontekstualną, której główne założenie
jest takie, że kontekst zawsze ulega zmianom, modyfikacjom – nie
jest ostateczny.
Dzieło
znajduje się w przestrzeni mocno skupiającej się na cielesności,
poczuciu ciała, odrębności płciowej.
„Fryzury”
z 1978 – 1979 z cyklu „Sytuacji stymulowanych” to jawna krytyka
narzucanych nam kanonów piękna, mody. Widzę cztery zdjęcia -
roześmiane, może lekko drwiące oblicza, kobiety pewnej swoich
wartości. Kobiety, która nie czuje się zobowiązana do podążania
za trendami „modnej główki”.
fot. wł. artystki |
Specjalnie
prezentuje się w męskiej koszuli, a włosy – choć krótkie –
każdego miesiąca (od listopada do lutego) przybierają różnorodną,
fantazyjną postać. Chce pokazać, że jest zadowolona, dumna ze
swojego wyglądu, chociaż nie wpisuje się we wzorzec propagowany
przez trendy. Przeciwstawia się temu. Mówi: jestem zadbana, ale nie
będę taka jak wy. Wytyka dyktatorom mody, że prawdziwa kobieta nie
jest podobna do modelek i, co więcej, nie chce być. Zwraca uwagę
na problem jaki powstaje, gdy małe dziewczynki chcą zostać
księżniczkami i modelkami. Widzą utarty schemat w kobiecych
pismach i zastanawiają się, dlaczego one takie nie są. Już wtedy
rodzi się wielka machina biznesu, napędzana przez niemal całe
życie. Uśmiechnięta machina, która chce „pomóc” kobietom
dojść do ideału. Artystka mówi jednak, że doskonałość zależy
tylko od nas.
Stoi
pewnie, a nad nią widnieje napis w trzech językach – polskim,
niemieckim, angielskim – Ja decyduję o swojej fryzurze, a nie
dyktatorzy mody żurnalowej. Ja – jedynka, ja - siła. Podziwiam
autorkę, ponieważ praca nie jest prowokacyjna, a skłania do
myślenia. Jest prosta lub – może lepiej to zabrzmi –
nieprzekombinowana, ale dobitna. Można ją odnieść zarówno do
kobiet jak i do mężczyzn. Każda z płci w kulturze od wieków ma
przypisane swoje role. W 2015 roku przeciwstawienie się temu
podziałowi staje się akceptowane, jednak wtedy – pod koniec lat
70. - głos sprzeciwu dopiero zaczynał być podejmowany.
Chociaż
konwencja ustawienia przypomina więźnia przed zrobieniem zdjęcia
do akt – ta skazana paradoksalnie jest wolna.
Praca
wydaje mi się bardzo uniwersalna. Również dzisiaj odmienność,
oryginalność bywa męczącą przypadłością. Tak nie powinno być.
Na zdjęciach widzę kobietę, która ma pomysł na swoje uczesanie.
Zmienia je, bawi się nim, nie jest nudna czy konwencjonalna. Jest
sobą.
Wydaje
mi się, że każdy może być jedynką – siłą. Pokazali to
wrocławscy artyści, często zagubieni w trudnej rzeczywistości
miasta, w którym żyją i żyli. Wiedzieli, że historia nie stworzy
się sama – trzeba ją napisać.
Na koniec to, co wszystkie zwierzątka lubią najbardziej, czyli kawał mięsa, zupa, kompot i surówka za 15,99 w warszawskim Barze Mlecznym Mleczarnia, blisko Nowego Świata. Smacznego!