środa, 18 marca 2015

Lisek chorutek.

Uważam, że w życiu każdego z nas istnieje wiele sztuk. U mnie ewidentnie różnorodnie. Sztuka życia ostatnio kuleje - tydzień minął pod znakiem kulenia się pod własnym ogonem i cierpienia z powodu opuchniętego gardła. Sztuka kulinarna coraz ciekawsza w moim wykonaniu: zostałam pochwalona za obiad, a w pracy mam okazję wypiekać babeczki przez bite siedem godzin dziennie.
Z dodatkowych informacji, wszystkim ciekawskim smakoszom polecam lokal w Toruniu, który ostatnio odwiedziłam - Restauracja Ciasna, ulica Podmurna 17, dania wegetariańskie i bezglutenowe. Ciekawa (DARMOWA) przystawka, bezbłędne placki marchewkowe i zupa z pasternaku. Po uczcie każdy gość otrzymuje przysłowiową wisienkę na torcie: bezpłatne ciasteczko. Kosz mojego obiadu wyniósł 20 zł, a moje podniebienie było połechtane przez cały dzień.
Jedynym minusem jest tytułowa ciasnota, panująca w lokalu. Chociaż... pewnie dlatego każde danie wydaje się konkretnie dopieszczone.
Wracając do moim zawirowań ze zdrowiem. Lisim sposobem na doskwierający ból gardła jest zatopienie się pod kolejnymi warstwami tkanin, pod którymi czujemy się bezpiecznie i swojsko. Wielki, rozciągnięty sweter, miękki polarowy kocyk do przytulenia (mój w kolorze dojrzałej śliwki) i oczywiście ciepła kołdra to idealny zestaw dla każdego chorującego lisiego przyjaciela.
Osobiście wierzę w cudowne właściwości herbaty rozgrzewającej, w której jednym ze składników jest utarty imbir. Jest to bylina, która podobno pomaga w stanach zapalnych górnych dróg oddechowych. Dla mnie ma idealny, szczypiący w język smak i wspaniały, mocny zapach. Preferuję połączenie go z plasterkiem cytryny, chociaż ostatnio wyczytałam o szkodliwych właściwościach tego owocu w gorącej herbacie, więc piszę tu o swoich upodobaniach.
Z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim picie wody z sokiem z cytryny, gdyż ma całą gamę pozytywnych cech, z dbaniem o naszą odporność na czele. Wracając do mojego trunku, łyżeczka miodu to dopełnienie jego pyszoty. Do tego wszystkiego warto dodać odrobinę miłości, czyli poprawiacz humoru, który zdaje egzamin w moim przypadku: miły telefon do mamy/przyjaciółki/chłopaka, w którym wyrzucam jak bardzo jest tragicznie (zazwyczaj mogę liczyć na sto kilo współczucia i dobrego słowa). Jeśli mam siłę to odpalam ulubiony serial i oglądam go z kocykowego kopca, a jak jej nie mam to śpię. Spanie polecam każdemu, kto czuje wiosenne przeziębienie.
Mówiąc o wiośnie, chciałabym  wspomnieć o pracy pewnego nietypowego artysty. Jego odzwierciedlenie tej pory roku sprawia, że przypominam sobie dlaczego tak bardzo ją lubię. I nie, nie chodzi wcale o to, że już niedługo wypadają moje urodziny... W każdym razie, mowa o Giuseppe Arcimboldo. Cztery pory roku stworzone są z adekwatnych dla każdej błogosławieństw natury.
Mnie najbardziej uderzyło, że malarz żył w XVI wieku, a jego portrety są bardzo wyszukane, innowacyjne, zaskakujące odbiorcę. Tym samym spełniał przykazania manieryzmu: w twórczy sposób konwertował naturę. Przez sobie współczesnych uważany był zapewne za dziwaka, doceniony został dopiero przez surrealistów, takie tam kilka wieków później.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz