wtorek, 17 lutego 2015

Miasta z duszą, czyli kilka słów o Edwardzie Dwurniku

Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na cokolwiek, dlatego wybaczcie brak polotu w tym miejscu. Dziś nadrabiam.



Oto Lisek i jego ukochany, z serii: miłe gesty.  

Dziś postanowiłam pochwalić się recenzją, którą napisałam na zaliczenie semestru. W ramach ćwiczeń miałam narzuconego autora, a moja praca miała odnieść się pozytywnie do jego twórczości. Zarobiłam 4+. 

Miasta z duszą


Jednego nie można zarzucić Edwardowi Dwurnikowi: lenistwa. Od lat 60. wytrwale zdobywa wiedzę na temat pasjonujących go dziedzin: malarstwa, grafiki i rzeźby.
Jest to artysta przetwarzający swoje spostrzeżenia w dzieła. Obok tematów zaangażowanych politycznie, Dwurnik tworzy prace refleksyjne, ukazujące abstrakcyjne, wyciszone wizje morza.
Wykonał sporo cykli, opowiadających, przykładowo, o losach ludzi żyjących w komunistycznej rzeczywistości, zajął się upamiętnieniem ofiar walki ze stalinizmem.
 Moją szczególną uwagę zwrócił Cykl IX, który artysta zaczął tworzyć w czasie studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a który kontynuuje do dnia dzisiejszego.
„Podróże autostopem” to rysunkowe, niekiedy komiksowe spojrzenie na polskie oraz zagraniczne miasta i miasteczka, odwiedzone przez autora.
Weduty artysty zostały zainspirowane pracami innego znaczącego dla Dwurnika malarza – Nikifora. Plastyk przyznał, że dopiero po obejrzeniu wystawy Krynickiego w 1965 roku dowiedział się jak prawidłowo chce ukazywać elementy architektury. Zafascynowało go podejście do odzwierciedlania wszystkiego, co „zobaczone”.
Cykl IX cechuje różnorodność. Obok zaakcentowanych centralnie budynków – jak w wypadku Wiednia – spoglądamy na rytmicznie osadzone domostwa, bez linii horyzontu i wyraźnej perspektywy – Białogard, Nowy Jork czy Wenecja (na fot. obok). 

Autor nie skupia się jedynie na ukazaniu największych metropolii. Każdy obraz to wariacja na temat danego obszaru, spojrzenie z lotu ptaka na jedną scenę miejską. Fragmenty topografii umieszczone są niekoniecznie zgodnie z rzeczywistością. Bohaterami najczęściej są domy, otoczenie, a ludzie – jeśli już odnajdujemy te malutkie postacie – odgrywają role epizodyczne. Wyjątkiem są płótna „Zamość”, a także „Wiejski Pałac Kultury”, na których człowiek wysuwa się na pierwszy plan. Jest potwierdzeniem istnienia, miejskiego gwaru czy jestestwa. Spoglądając na, najczęściej bardzo kolorowe i szczegółowo oddane fragmenty architektury, nie dopatruję się w nich realności.
To wizje innego, bajkowego kraju, w którym każde, najmniejsze okienko odgrywa swoją szczególną rolę w tym teatrze. Tak jakby każde miasto było dla jego mieszkańców sceną. Ta bijąca w oczy, wręcz fluorescencyjna kolorystyka, hipnotyzuje. Najwspanialszym tego dowodem jest pejzaż Poznania z 1997 roku (fot. obok). Operowanie plamą barwną przypomina fowizm, znany z twórczości Matisse'a. Najbardziej zadziwiające, że obrazy nie wydają się trudne do technicznego odwzorowania, lecz znaczący jest tutaj wkład artysty w szczegółowe odtworzenie detali. Nagromadzenie wielu elementów potrafi przytłoczyć, ale także wzbudzić podziw i zainteresowanie. Myślę, że autor w ten sposób chciał zabawić się z odbiorcą, rozbudzić i ożywić smutny naród: drzewka przypominające lizaki czy baloniki albo ledwie dostrzegalny słoń na warszawskiej starówce to krok w stronę widza, że nie wszystko musi być jedynie białe lub czarne czy przezroczyste... Wbrew pozorom Cykl IX to nie tylko popis użycia kreski w odzwierciedleniu architektury, lecz także usytuowanie refleksji „między wierszami”.
Obok szalonych, nasyconych kolorystycznie wizji miast w Cyklu IX pojawiają się miejscowości nazwane przez Dwurnika „błękitnymi”. Szczecin, Wiedeń czy Zurych są wzorem zastosowania gamy niebieskiej. Przypomina to w pewnym sensie wyciszony okres w twórczości Picassa. Podążając tym tropem można podejrzewać, że rezygnacja z barwy świadczy o tym, że wycieczki do tych konkretnych miejsc wiążą się ze szczególnymi wspomnieniami artysty.
Dla mnie poszczególne obrazy są fascynujące, ponieważ są zapisem wędrówki Edwarda Dwurnika, artystycznych inspiracji i zmian jakie w nim nastąpiły od pierwszego płótna – wieczorów w Grochowie- z 1966 roku do ostatniego – ilustrującego Pragę – z 2009. Każde dzieło to osobna historia, którą mam ochotę zagłębiać i podziwiać. Zastanawiam się, co spotkało Dwurnika w każdym z odwiedzonych miast i czasami chciałabym, żeby polskie realia były równie dynamicznie kolorowe, jak w wyobraźni i na malowidłach autora.  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz